czwartek, 10 grudnia 2009

Wyprawa na wschód, cz.II

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie, aby zdążyć na autobus do Batman. O dziwo nie miał żadnego spóźnienia, co mnie troszkę zdziwiło:o W autobusie zaczęliśmy ustalać plan dnia. Z racji tego, że nie było bezpośredniego autobusu do Midyat ( gdzie mieliśmy nocleg u mojego znajomego Turka- Abdullaha, w skrócie Apo, poznałam go 2 lata temu, na czacie angielskim:) przed przyjazdem do Van zaprosił nas do siebie wraz z żoną, co mnie bardzo zaskoczyło, że turecka żona zgodziła się, aby jego męża odwiedziła koleżanka z Polski hehe), jechaliśmy do miasta o wdzięcznej nazwie Batman. W Batman planowo (!!) mieliśmy być o 13, stamtąd mieliśmy skierować się do Hasankeyf i pozwiedzać, no i z Hasankeyf znaleźć bus do Midyat. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że z racji Kurban Bayram ostatni bus odjeżdża o 16:30, więc niestety nie mieliśmy za dużo czasu.

W połowie drogi zaczął się cyrk. Otóż dowiedzieliśmy się, że nasz autobus robi wycieczkę krajoznawczą dookoła jeziora Van, no i w Batman będziemy około 16.  Niestety nie bardzo nam to było na rękę, bo nie dość, że spędzimy cały dzień w autobusie, to jeszcze na dodatek nic nie zwiedzimy, bo o 16 już robi się ciemno. Najbardziej wkurzona była Kasia, ale jakoś ją udobruchaliśmy z Grantem. Choć nie powiem, Grant też był nieźle wkurzony, że tak nas te turasy oszukały..Zrobiliśmy trzy wdechy i wydechy i daliśmy spokój..Stwierdziliśmy, że skoro tak wyszło, prosto z Batman skierujemy się do Midyat i tam już Apo miał nas odebrać z przystanku:)

Nie wspominając o tym, że po drodze mieliśmy, aż dwie kontrole autobusu. Czułam się jakbym była jakimś przemytnikiem lub osobą uciekającą nielegalnie z kraju, to było straszne. Policja zbierała od wszystkich dokumenty, od nas chcieli paszport i ikamet  (oczywiście nie wzięłyśmy, bo kto by pomyślał??) ale na szczęście Grant zagadał, że my z Polski on z Kanady, że Erasmusi, że wycieczka etc etc i nas puścili. Magiczne słowo ERASMUS działa wszędzie;)  W międzyczasie zaczęto wyciągać nasze bagaże, przeszukiwać autobus i opukiwać go ze wszystkich stron. Mimo, że wiedziałam, że nic nie przemycamy i tak się bałam:D Nawet miałyśmy z dziewczynami wizję, że ktoś nam coś podrzucił do walizek i zaraz będziemy deportowane Bóg wie gdzie za przemyt, straszne:D Na szczęście dwie kontrole przeszliśmy pomyślnie, co nas wielce ucieszyło :D

Ale oczywiście nic nie było tak piękne, jak mogło się wydawać..Otóż parę minut przed 16 autobus zatrzymał się w bliżej nam nieznanym miejscu i kierowca stwierdził, że on nie jedzie do Batman (i nawet nie miał tego w planach, więc mamy wysiadać!) Myślałam, że tam padnę i się nie podniosę..Nie dość, że zaczynało się ściemniać, nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy to jeszcze nie mieliśmy żadnego transportu! No takie coś, to chyba tylko w Turcji może się zdarzyć! W międzyczasie okazało się, że z miejsca w którym musieliśmy wysiąść odjeżdżają mini busy do Batman i, że kierowca nam go opłaci ( spróbowałby nie!). Niby dobrze, ale nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, nie wiedzieliśmy ile czasu zajmie nam dojazd do Batman, no i jedna rzecz jakiej byliśmy pewni, to taka, że na bank nie zdążymy na ostatni autobus z Batman do Midyat. Ja, jak to ja w całej tej sytuacji stresowej zaczęłam się śmiać, ale dziewczynom już do śmiechu nie było, a tym bardziej Kasi, haha.

Naprawdę sytuacja była niemalże patowa, ale już powoli zaczęłam się przyzwyczajać, że w Turcji naprawdę WSZYSTKO się może zdarzyć. Nie wyobrażam sobie w Polsce kupić bilet do Warszawy i w połowie drogi dowiedzieć się, że jedzie się do Wrocławia haha. Oczywiście w Polsce to raczej nie jest możlwie, bo nie mamy prywatnych firm przewozowych, ale nawet jakby było to nie wyobrażam sobie tego:P Kurcze, turasy są niemożliwe, kombinują na wszystkie sposoby, żeby zarobić. Są nawet w stanie oszukać bogu ducha winnych yabancı ;) Oczywiście ironizuję, bo yabancı są ich głównym celem. Ale to kolejny dowód na to, że nawet jak się zna język ( a Grant zna naprawdę dobrze) zawsze będzie się obcym w tym kraju i na każdym kroku trzeba się mieć na baczności. 

Wracając do tematu;) Po drodze Apo chyba z 5 razy dzwonił co się z nami dzieje, gdzie my jesteśmy etc etc. Oczywiście nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, więc Grant dał mój telefon kierowcy, żeby Apo się z nim rozmówił. Okazało się, że w Batman będziemy za jakieś 45 minut. Więc kochany Apo, zadzwonił na stacje autobusów i kazał kierowcom czekać na nas 15 minut, a naszemu obecnemu kierowcy kazał się pospieszyć i zawieść nas prosto na otogar. Kurcze, jak on zasuwał tym samochodem po tych krętych drogach! Bogu dzięki, że było ciemno i nie widzieliśmy tego, że drogi są wąskie, a po obu stronach przepaście. 

Do Batman zajechaliśmy cali i zdrowi, no i zmęczeni o godzinie 16.43. O dziwo nasz mini bus czekał na nas wiernie. Więc cali uradowani zajęliśmy miejsca, no i okazało się, że ponad godzinę zajmie nam dojazd do Midyat. Ah!!! Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok, CAŁY dzień spędzony w autobusach, ale i tak się cieszyliśmy, że mamy gdzie spać w tym Midyat, bo inaczej to ja sobie tego nie wyobrażam.

Na przystanku w Midyat czekał już na nas Apo i oczywiście tłumek gapiów haha. Nie mówię, że zebrali się, aby nas powitać, ale jak nas zobaczyli to wszystkie oczy były zwrócone ku nam;) Oczywiście pierwsze słowa Apo: "Matko, czy wszystkie dziewczyny w Polsce są tak wysokie? Czym was tam karmią?" Haha, okazało się, że Apo wzrostem nie przewyższa Granta, a nie ma co się przejmować, bo niski wzrost to taka jakby cecha Turków. Zresztą Apo ma żonę więc co nam było po nim :P 

Dojazd do domu zajął nam 10 minut. W progu już czekała na nas śliczna żona Apo, Hüsne, no i ich urocza córeczka, Ebrar. Nie wspominając o zapachach, unoszących się w powietrzu;) Nie muszę wspominać, że byliśmy mega głodni;)

Dużo mówi się o polskiej gościnności, ale ja śmiało mogę stwierdzić, że polska gościnność nie przewyższa tej, której my doświadczyliśmy!  Zasiedliśmy wszyscy razem do stołu ( oczywiście pani domu nie dołączyła do nas, bo musiała dbać o to, aby nasze talerze nie były puste). Na wstępie Apo zaznaczył, że każdy z nas ma 3 talerze na stole, więc nie mamy jeść za dużo chleba do zupy, która będzie na 1 danie. Bo musimy mieć miejsce na następne. Kurcze, Hüsne przepięknie to przygotowała, zastawa jak z bajki no i jedzenie..Nawet dobrze nie skończylismy jeść zupy, a już następne danie wylądowało na naszych talerzach.

Ogólnie w Turcji nie ma czegoś takiego jak w Polsce, że po zjedzeniu talerze i jedzenie stoją na stole. Tutaj od razu się je zabiera sprzed nosa, bo jakby stały za długo, byłaby to oznaka braku szacunku dla gościa. A więc po zupce zaserwowano tam : yaprak dolma- coś na wzór naszych gołąbków, ale farsz zawijany w liście winogron, işli köfte- hmm nie wiem do czego przyrównać, ale pycha!, dolma- faszerowana papryka, pilav- ryż, sałatka majonezowa z marchewką.

Apo powiedział mi, że następnego dnia Hüsne specjalnie dla mnie zrobi moją ulubioną zupę miętową, o której kiedyś mu mówiłam, to było miłe:) Poza tym podziękował nam za przyjazd, bo jak sam stwierdził, jego piękna żona pierwszy raz od kiedy są małżeństwem zrobiła mantı ;) hehe Jedyny minus był taki, że Hüsne prawie wcale nie mówiła po angielsku, fakt, że trochę nas rozumiała, ale sama nie mówiła, ale potem się rozkręciła;)

A więc kontynuując, obfita porcja tego wszystkiego znalazła się na naszych talerzach. Oczywiście dla każdego w miseczce czekało  coś na wzór naszej polskiej mizerii czyli cacık, a w drugiej miseczce mantı- coś na wzór naszych pierogów tylko mniejsze i z pikantnym sosem- pycha! Aha na stole stał wielki półmisek z surówką, no i różne napoje do picia. Chyba nie muszę wspominać, że po drugim daniu ledwo mogliśmy się ruszać, a wizja tego, że będzie trzecie była straszna. Najlepsza była Kasia, która się tak przejadła, że jej jelita grały marsza podczas kolacji haha. No i na dodatek Grant wciąż nam powtarzał, że musimy zjeść wszystko, bo to niegrzecznie tak zostawiać..Myślałam, że umrę przy tym stole, fakt, że byłam głodna, ale takiego czegoś to się nie spodziewałam. Na trzecie danie dostaliśmy typowe danie na Kurban Bayram czyli ziemniaczki z mięsem z ofiarowanych zwierząt w pomidorowym sosie.

Kurcze wszystko było naprawdę pyszne, a my nie byliśmy w stanie się ruszyć!!! Muszę dodać, że ze swej strony podarowaliśmy naszym gospodarzom miód i biały ser- słynne w Van i polskie śliwki w czekoladzie:)  Po kolacji chcieliśmy pomóc pozbierać wszystko ze stołu, ale nawet jednego kubka nie pozwolono nam zabrać, wszystkim zajęła się Hüsne. Dziwnie czułam się z tym, że ona nawet z nami nie usiadła, tylko cały czas skakała dookoła nas, ale cóż taka kultura, goście nie mogą pomagać. Naprawdę nie spodziewałam się tego, że nas, praktycznie obcych ludzi tak ugoszczą. Po kolacji oczywiście turecka herbata no i jeszcze deser nam chcieli wcisnąć, ale stwierdziliśmy, że jakbyśmy go zjedli, to chyba by nam uszami wyszedł:o Więc Apo zaproponował wieczorny spacer po arabskiej i kurdyjskiej części Midyat ( Midyat w większości jest zamieszkałe przez Kurdów, ale także przez syryjskich chrześcijan, no i Turków). 

Wieczorny spacer dobrze nam zrobił, zobaczyliśmy cmentarz muzułmański w arabskiej części, a kurdyjskiej części zobaczyliśmy zupełnie inny Midyat, ale o tym później. Następnie Apo pokazał nam starą karczmę, w której dziś można posiedzieć w tureckim stylu na dywanach i popijać herbatkę lub ayran, my wybraliśmy to drugie;) Dostaliśmy osobne pomieszczenie, które było niesamowite, czuliśmy się jak przeniesieni w czasie. A najcudowniejsze były dwa kilimy wiszące na ścianach i przedstawiające Ostatnią Wieczerzę i Mekkę- miejsce pielgrzymek muzułmanów. Robiło wrażenie i było przykładem, że ludzie różnych religii mogą żyć razem w zgodzie i szacunku. Zapytaliśmy Apo czy rzeczywiście tak jest w Midyat i potwierdził. Stwierdził, że ludzie tutaj utrzymują naprawdę przyjacielskie stosunki ze sobą i nie liczy się to czy jesteś Kurdem, Syryjczykiem czy Turkiem. 

Po skończonym ayranie wróciliśmy do domu, gdzie czekał na nas deser o wdzięcznej nazwie tavuk göğsü- co dosłownie znaczy pierś kurczaka, no i oczywiście herbatka. Jest to rodzaj puddingu, naprawdę pyszny! (z tego co czytałam, niektórzy robią go wykorzystując kurczaka, ale nie wyobrażam sobie tego;)) Usiedliśmy wszyscy w salonie, rozmawialiśmy, graliśmy w tavlę;)  Ebrar o dziwo jeszcze nie spała, a było naprawdę późno. Kurcze, uroczy z niej dzieciak, ale wstydliwy:) Chyba nie przywykła do widoku cudzoziemców w jej domu hihi:) 

Zdecydowaliśmy, że następnego dnia wstajemy wcześnie rano i ruszamy na podbój Hasankeyf, a potem dokładne zwiedzanie Midyat. Apo był kochany, bo zadeklarował się, że pojedziemy jego samochodem i nas wszędzie oprowadzi ( Hasankeyf mieści się około 80 km od Midyat...). A w Midyat spotkamy się z jego kurdyjskim kolegą, Mahmutem, który zna Midyat od podszewki i wszystko nam pokaże. Oczywiście jak Apo sam przyznał, Mahmut zadeklarował się, bo chciał nas zobaczyć;) W końcu yabancı (obcy) to rzadki widok hehe

Apo i Hüsne  naprawdę stworzyli nam cudowną atmosferę. Wiem, że się powtarzam, ale cały czas jestem pod wrażeniem, tego jak się zachowali w stosunku do nas, a to jeszcze nie koniec! Ale o tym w następnym poście, bo już mnie oczy bolą;) Ahaaa, oczywiście przed położeniem się do łóżek, każde z nas dostało talerz świeżych owoców i oczywiście usłyszeliśmy: jak w nocy będziecie głodni, śmiało bierzcie z lodówki :) haha NA PEWNO..

A już jutro relacja z Hasankeyf, Midyat i powrotu do Van, który był niemniej emocjonujący od przyjazdu do Midyat :) 

Pozdrawiam wszystkich i całuję moje babunie kochane jak zawsze :*

A zdjęcia z wyprawy oczywiście na facebook'u

;)

Brak komentarzy: