czwartek, 26 listopada 2009

Istanbuł again and again ...

Dziś trochę odbiegnę od wcześniej wspominanych tematów, a to dlatego, że znów odwiedziłam Istanbuł. Kurcze, to miasto ma w sobie magnez, który sprawia, że mogę tam przebywać tak często jak to tylko możliwe. Mam świadomość, że zobaczyłam może 1/50 tego co warto zobaczyć, ale sam fakt przebywania tam, sprawia, że czuję się naładowana pozytywną energią:)

Do Istanbułu zostałam zaproszona przez Aliego-  właściciela hostelu w którym przebywałyśmy na początku naszej przygody z Turcją ;). A wyszło to tak, że pewnego dnia skarżyłam się jemu na msn, że mamy prawie 2 tygodnie wakacji, a w Eskişehir jest nuuudno. ( pisałam wcześniej, że będę mieć wakacje od 27 listopada, ale plany się zmieniły, bo miałam je już od 20 listopada, z racji tego, że władze uczelniane zamknęły Uniwersytet z powodu świńskiej grypy hyhy)

No więc Ali wpadł na pomysł żebym jak najszybciej wsiadała w pociąg/autobus i przyjeżdżała do Stambułu, pomóc mu w hostelu, w zamian za free accomodation;) Wahałam się na początku, bo tym razem miałam ruszyć samotnie na podbój metropolii. Ale w końcu chęć przygody przeważyła i ruszyłam pociągiem o 1.30 w nocy prosto do Stambułu.

Tutaj w Turcji, chcąc skorzystać z pociągu lub autobusu trzeba dokonać rezerwacji, inaczej jeśli miejsca są zajęte, nie ma możliwości podróży. Z jednej strony to dobra opcja, bo zawsze ma się pewność, że będzie miejsce, ale z drugiej strony nie ma czegoś takiego jak w Polsce: minutę przed odjazdem pociągu kupuje się bilet i rusza w siną dal. Fakt, że czasem jak sardynka w puszce, ale zawsze. W Turcji, niestety takie coś nie przejdzie, jeśli wszystkie miejsca zarezerwowane.

W Istanbule byłam o 7.30 nad ranem. Nauczona doświadczeniem, wiedziałam, że trzeba wsiąść w prom i przepłynąć na drugą stronę Bosforu :) Na szczęście Mavi Hostel znajduje się na jednej z głównych ulic Istanbułu- Sultanahmet więc ruszyłam spacerkiem i po 20 minutach dotarłam. Ahh, od razu poczułam, że znalazłam się w domu- naprawdę Mavi jest dla mnie jak drugi dom! :)

Zjadłam pyszne śniadanko, wypiłam kawkę, przywitałam się z wszystkimi i ruszyłam na miasto na zakupy, bo obiecałam Aliemu, że jak już nauczę się gotować tureckie przysmaki, to jemu też przygotuje:)

Swoją drogą ostatnio ugotowałam turecką zupę- yayla çorba, pilav (ryż w tureckim stylu) i cacık ( coś na wzór naszej mizerii) i znajomy Turek stwierdził, że skoro umiem to przygotować, muszę dostać tureckie imię-  no i jestem Asena :) 

Oczywiście w międzyczasie okazało się, że nie ma nic do roboty, więc mogę się spokojnie obijać, co też uczyniłam, wybierając się na spacer z Australijczykiem- Dave'm i Angielką o imieniu Huda hyhy. Kurcze, nieźle wymiatali po angielsku, dlatego musiałam się trochę nadwyrężać żeby ich zrozumieć, ale dałam radę, of course:)

Nie pisałam o tym wcześniej, ale w Mavim można spotkać niesamowitych ludzi, mających oryginalne pasje  i zainteresowania. Weźmy choćby parę, która poznałam w 1 dzień: on- Kanadyjczyk, ona- Angielka, która już od 2,5 miesięcy podróżuje na rowerach. Wyruszyli z Anglii, nie pamiętam dokładnie, ale zahaczyli o Francję, Niemcy, Austrię, Węgry itd docierając, aż do Turcji, ale to nie koniec, bo dalej jadą do Syrii. Jakby tego było mało, przez cały czas śpią w namiocie, a w Mavim zatrzymali się tylko dlatego, bo musieli podreperować rowery :) Tak szczerze mówiąc to poświęcili swoje życie prywatne i pracę, po to by móc podróżować. Podziwiam ich za odwagę.

Ogólnie bardzo dużo ludzi z Australii odwiedza Turcję. W 1 dzień poznałam dziewczynę z Estonii, która mieszka już od roku w Australii, bo ma tam chłopaka. Teraz jechała do domu na Święta, ale potem wraca z powrotem. Niesamowite jest to, że ludzie, których tam się poznaje poświęcają bardzo wiele na rzecz jednej sprawy i nie boją się tego. Nic tylko podziwiać :) Naprawdę mogłabym jeszcze wiele opowiedzieć na ten temat, ale to już po powrocie do Polski, który zbliża się nieuchronnie...

W ostatni dzień w Mavim gotowałam razem z Hiszpanami ( urocza para:)). Oni tortilla de patatas, a ja tureckie przysmaki. Podzieliliśmy się naszym jedzonkiem, a oni dodatkowo przepisem, który skrupulatnie zapisałam:) Ahh, jak wróce do Polski Elizka, to zrobimy gotowanie u Ciebie, pamiętaj!

Kończąc tą notkę muszę napisać o moich wrażeniach z powrotu. Otóż tak: z racji tego, że w środę na stacji kolejowej byl strajk, do Eskişehir musiałam się przedostać autobusem. Dzień wcześniej pojechałam na otogar- czyli dworzec autobusowy, aby kupić bilet. Trochę to skomplikowane było, bo najpierw musiałam użyć tramwaju, a potem przesiąść się na metro, które zabrało mnie prosto na dworzec:)

Otogar w Stambule jest ogromny! Z tego, co zaobserwowałam znajduje się tam około 300 stanowisk, różnych firm przewozowych. Pod nazwa każdej z nich, widnieje nazwa miasta, do którego można się zabrać.Oczywiście każda firma ma swojego naganiacza, który jest w stanie nawet siłą zaciągnąć potencjalnego klienta, do skorzystania z usługi lol. Wiem coś o tym, bo doświadczyłam tego podczas pierwszego pobytu na otogarze, off!

Dobrze pamiętałam, gdzie znajduje się moje stanowisko, więc nie patrzyłam i nie słuchałam nikogo, tylko skierowałam się do celu mojej wyprawy:) Oczywiście przy kasie na moje pytanie: do you know english?, była jak zawsze ta sama odpowiedź: bilmiyorum- nie znam,  (czasem jeszcze pada odpowiedź biraz- trochę, ale to ich "trochę" to tyle co nic) więc musiałam jakoś to załatwić moim kulawym tureckim, no i załatwiłam, z czego jestem dumna!!!:)

Ale wracając do mojego powrotu:) Odjazd ze Stambulu był planowany na 23.30. Ja byłam wcześniej więc około 23 podreptałam grzecznie na miejsce odjazdu autobusu. Oczywiście wszyscy gapili się na mnie jak na zjawisko ( może miałam coś na czole?), bo w końcu byłam yabancı- obca. 

Po 15 minutach podjechał mój autobus ( przynajmniej tak twierdził meżczyzna, który za niego odpowiadał) więc uradowana oddałam torbę do schowania w bagażniku autobusu, a sama zajęłam miejsce w oczekiwaniu na odjazd. 23.25- w autobusie pojawia się Turek twierdzący, że to jego miejsce. Mówił po turecku, ale z tego stresu nawet wszystko zrozumiałam:o

Pragnę zauważyć, że zostało 5 minut do odjazdu autobusu, a tu nagle okazuje się, że zajęłam nie to miejsce co trzeba (mimo, że na bilecie miałam napisany numer siedzenia). Jakiś mężczyzna przyszedł, wziął mój bilet i pobiegł to wyjaśniać. Ja nawet nie wiedziałam co się dzieje, a pytając Turczynkę siedzącą obok, usłyszałam tylko: bilmiyorum- nie wiem. 

Po chwili przybiega zdyszany pan i oczywiście po turecku mówi, że nie jestem w tym autobusie co trzeba, że szybko mam wysiadać i iść do innego..No więc wybiegłam, oczywiście musiałam jeszcze znaleźć swoją torbę wśród sterty bagaży. Na szczęście wiedziałam jak powiedzieć biała w kwiatki, co ułatwiło sprawę. Naprawdę nie wyobrażam sobie jak ktoś nie znający tureckiego w minimalnym stopniu, poradziłby sobie w takiej sytuacji:/

Najgorsze, że została chyba minuta do odjazdu, a ja jeszcze nie miałam miejsca, wszyscy krzyczeli, poganiali siebie nawzajem, ale w końcu moja torba znalazła się w odpowiednim bagażniku, a wraz z nią moje siedzenie! Nie powiem, sytuacja lekko podniosłą mi ciśnienie... Ale wszystko dobrze się skończyło i w zimnym Eskişehir byłam o 5.30 rano. Marzyłam tylko o łóżku i ciepłym mleku z cukrem przed snem i tak też się stało. W domku na dodatek powitała mnie nasza kicia, która do teraz nie odstępuje mnie na krok i właśnie chrapie leżąc przy mojej nodze:)

Wrażenia z kolejnych i bynajmniej nie ostatnich wakacji w Istanbule- bezcenne :D

A teraz już kończę, bo jutro o 7.30 ruszam pociągiem do Ankary, a stamtąd samolotem prosto do Van! Wracam 3.12 inşallah :)

Pozdrawiam wszystkich studentów doradztwa, nie dajcie się nikomu!:*

czwartek, 12 listopada 2009

Nadrabiam zaległości ;)

Huhu, właśnie spojrzałam na datę ostatniego posta i jestem przerażona trochę, dawno tu nie zaglądałam i nie miałam pojęcia, że aż tak się opuściłam w pisaniu. Ale Ci co chcą wiedzieć co u mnie, zawsze do mnie dotrą niekoniecznie przez bloga, za co Wam dziękuję.

Do rzeczy..

1. Wakacje z chłopakami oczywiście udane. Nie będę zagłębiać się w szczegóły, bo to było tak dawno, że już nawet nie pamiętam:P Zdjęcia z wyprawy o tutaj . Mogę tylko nadmienić, że chłopcy troskliwie się nami zajmowali i nie stała się nam żadna krzywda;)

2. Po powrocie nadszedł czas ostatecznego wyboru przedmiotów..Oczywiście nie odbyło się to za jednym zamachem. Ale szczęśliwie zakończyło powodzeniem. 

Muszę powiedzieć, że moj koordynator jest bardzo kreatywny. Z racji, że nie potrafi mówić po angielsku, zainstalował sobie translator turecko- angielski i to jest nasza droga komunikacji. On pisze na komputerze, translator tłumaczy na angielski, potem ja przystępuję do akcji, pisząc po angielsku, co następnie zostaje przetłumaczone na turecki itd itd..nie mogę powiedzieć, że nie jest wesoło :) 

Co do listy przedmiotów nie mam zastrzeżeń bynajmniej:)

* Turkish Course online- niezapomniane doświadczenie!:D Wirtualna klasa dziesięcioosobowa, każdy z nas siedzi u siebie w domu przed komputerem ( z obowiązkowo włączoną kamerą;)) i uczestniczy w lekcji tureckiego prowadzonej przez turecką nauczycielkę, również siedzącą przed kamerą u siebie w biurze..osobiście uważam, że z takich lekcji online nie da się wynieść zbyt wiele..więc jak komuś zależy na nauce tureckiego, musi sam się przyłożyć;)

* Spanish- po długich walkach udało się wziąć lekcję hiszpańskiego. Najśmieszniejsze jest to, że jest ona prowadzona od początku do końca po turecku  (po 1. zajęcia są organizowane dla tureckich studentów, a po 2. nauczycielka nie umie angielskiego) , a Marysia i ja jesteśmy jedynymi erasmusowiczkami :) Powoli łapię się na tym, że nie mogę przypomnieć sobie hiszpańskiego słówka, ale pamiętam jego turecki odpowiednik.

* Women in social and economic life- po raz drugi mam okazje uczestniczyć w zajeciach prowadzonych przez zagorzałą feministkę :) Kobietka nie za bardzo ogarnia angielski, ale to co nam przedstawia jest bardzo ciekawe. Głównie na zajęciach skupiamy się na sytuacji kobiet w Turcji. Wczoraj oglądaliśmy film o morderstwach honorowych, najczęściej mających miejsce na wschodzie Turcji..ale o tym później.

* Advanced english- niestety angielski jest przeciwieństwem swojej nazwy..ale jest jednym z najśmieszniejszych zajęć tutaj. Chodzę na nie z Marysią i po prostu każde zajęcia to jedna wielka komedia!:) Nauczycielka ma innowacyjne metody nauczania jak i wychowawcze (Kupisiewicz się chowa:P) Przykład: ostatnio dwa Turaski i Hiszpan spóźnili się na zajęcia. Musieli wyjść na środek klasy i dyskutować. Ale o czym? No to nasza mądra pani wymyśliła, że bedą dyskutować o sposobach podrywania dziewczyn. I te tuczki stały na środku klasy i rozmawiały ze sobą jak to najlepiej poderwać dziewczynę. Hiszpan niezwykle kreatywnie opowiadał o swoich sposobach, ale nasi tureccy chłopcy ( O DZIWO!) byli onieśmieleni. A na końcu nasza pani wypaliła: czy kiedykolwiek umawialiście się z dwoma dziewczynami tego samego wieczoru? Ich miny- bezcenne. Ja aż się popłakałam ze śmiechu, Mary też, ale musiałyśmy być ostrożne, bo ta kobieta jest nieobliczalna i w każdej chwili mogłyśmy znaleść się na środku klasy i opowiadać o skutecznych sposobach podrywu, off :D

*Tourism and culture in Turkey- przedmiot ciekawy, prowadzony przez niezwykle sympatycznego i przystojnego ( czemu Mary i Asia zaprzeczają:/) nauczyciela ;) Wczoraj miałam prezentację związaną z polskim i tureckim weselem. W grupach 6-osobowych (3 przedstawiciele nacji tureckiej) należy przygotować prezentację na wybrany temat. Zostaliśmy rzuceni na pierwszy ogień, bo była to pierwsza prezentacja, ale jestem zadowolona. I tym samym przedmiot mam już zaliczony, bo prezentacja jest finałowym egzaminem:) W międzyczasie trzeba było napisać esej o wybranym mieście w Turcji i to wszystko:)

* Media, culture and globalization- ten przedmiot kojarzy mnie się z niejakim profesorem M. z WSE;) Z racji tego, że nauczyciel, prowadzący zajęcia jest jego wizualnie młodszą kopią:) Odnoszę się szczególnie do loczków na głowie:)

* Basic photography- na razie teoria fotografii, praktyka niedługo. Wczoraj pisaliśmy test, a na końcowe zaliczenie projekt :)

To na tyle, jeśli chodzi o przedmioty:) Jak widać nie przemęczam się, ale używam póki mogę, bo wiem, że po powrocie do Polski zacznie się masakra, przez duże M.

3. Nastąpiła zmiana miejsca zamieszkania, co na początku było ciężkie, bo jednak przywykłyśmy z Basią do mieszkania z Kutanem, ale po czasie wyszło na dobre!:) Mieszkamy z dwiema tureckimi dziewczynami Hande i Tuğçe ( czyt.Tucie) no i kotką o wdzięcznym imieniu Naber- co po turecku oznacza "jak się masz?" :D Dziewczyny są kochane i jak przystało na tureckie kobietki gotują dla nas pyszne obiadki:) Żyć nie umierać. My też staramy się czasem cos upichcić, ale z racji braku podstawowych składników kuchni polskiej, nie mamy zbyt dużego wyboru..Osobiście jestem zadowolona z obrotu sytuacji i tego, że mieszkamy gdzie mieszkamy. Nie zamieniłabym naszego przytulnego mieszkanka na żadne inne:)

4. Ostatnio znów zawitałyśmy do Istanbułu..Ehhh, zakochałam się w tym mieście! Sama się sobie dziwię.. Ja, która nie lubiłam zatłoczonego Poznania, tak polubiłam Stambuł..Kurcze, ale coś w tym jest..Magię tego miejsca wyczuwa się wszędzie, zatłoczone ulice, RÓŻNI ludzie idący w różnych kierunkach, pędzące ( i trąbiące) samochody, na które zdecydowanie trzeba uważać, sprzedawcy nawołujący z każdego sklepu czy restauracji, prześliczne wystawy ( nie tylko z ubraniami;)) Bosfor, obecność meczetów, fakt, że w każdej chwili można znaleść się po azjatyckiej części Stambułu, wszędobylskie psy i koty; to i jeszcze więcej tworzy specyficzną atmosferę tego miejsca i wierzcie mi, że nie chce się stamtąd wyjezdżać! Oczywiście na dłuższą metę, mieszkanie w takiej metropolii ( oficjalnie ok. 12 mln ludzi, nieoficjalnie ich liczba może dochodzić do 14 mln) może być męczące, ale z perspektywy turysty i gościa, wszystko co można tam zobaczyć i doświadczyć jest zachwycające..

Ahaaa, odchodzę od tematu, a chciałam napisać, że powodem naszej drugiej (i bynajmniej nie ostatniej) wizyty była impreza, zorganizowana na stacji kolejowej (ciekawe doświadczenie- nie powiem) dla Erasmusów z całej Turcji:) Hmm, impreza była w miarę udana, ale jak dla mnie to było tam za dużo tureckiego testosteronu ulatniającego się z każdego miejsca. Dlatego razem z Mike'iem (Kanadyjczykiem poznanym w hostelu) wyszliśmy wcześniej i uadliśmy się do pobliskiego MC Donalda na MC Turco, heh być w Stambulei żywić się w Mc Donaldzie:D Ale to dlatego, że wszystko inne było zamknięte;)

Następny dzień spedziłyśmy na zwiedzaniu. Z racji tego, że w hostelu znajdował się drugi Kanadyjczyk- Grant, mówiący po turecku, zwerbowaliśmy go do naszej wyprawy;) Przy okazji przebywania z ludźmi, dla których język angielski jest językiem narodowym można nieźle podciągnąć się w wymowie. Chcąc nie chcąc trzeba zrozumieć ich perfekcyjna i dobrze akcentowaną paplaninę, a że słówka mimowolnie wchodzą do głowy..- to jest to!:) Zamieszczam LINK , pod którym jest parę zdjęć z naszymi mężczyznami, niestety nie ma ich za wiele, ale jest zatłoczona ulica o której pisałam. Wystarczy jedno spuszczenie z oka towarzyszy wycieczki, a już jest się zagubionym w tłumie:)

Jeśli chodzi o Granta, to mieszka na wschodzi Turcji, w mieście Van już od dwóch lat, gdzie pracuje jako nauczyciel angielskiego. I tak przy okazji rozmów rzucił, że możemy go odwiedzić.

Ja jestem zawsze chętna, tym bardziej,że od początku przyjazdu tutaj chciałam zwiedzić wschodnią Turcje. A więc podchwyciłam jego propozycję i zaraz po powrocie do Eskişehir zaczęłam robić plany,które doprowadziłam do skutku:) Kasia, Asia i ja lecimy ( tak tak lecimy samolotem, bo podróż autobusem trwa około 18 godzin) z Ankary, prosto do Van. Data rozpoczęcia naszej wycieczki to 27 listopada. Od 26 listopada w Turcji rozpoczyna się Kurban Bayram, czyli Święto Ofiarowania. To Święto jest oddaniem hołdu Allahowi, który w zamian za zabicie Izaaka, nakazał Abrahamowi zabić baranka. Bardzo się cieszę, że będę w Van akurat w tym okresie, bo to niebywała okazja, aby zobaczyć jak ludzie na wschodzie obchodzą Kurban.

Tak więc mamy wolne do 1 grudnia, choć niektórzy nauczyciele sugerują, że możemy sobie przedłużyć wakacje- przynajmniej są szczerzy i prawie otwarcie mówią, że ich też nie będzie:P Na razie plan naszej wycieczki nie został jeszcze sprecyzowany, wszystko w rękach Granta:) 

A jeśli chodzi o Van to słynie przede wszystkim ze śniadań ( slynnych na całą Turcję- we will see;)), jeziora no i kotów. Mruczki mają białą sierść, błony między pazurkami- co umożliwia im pływanie w wodzie ( co ciekawe lubią to robić i nie boją się deszczu:)) i są dwukolorowookie:) 

Właśnie spojrzałam na zegarek i tworzę już ponad godzinę!A jeszcze tyle do napisania!:o

Teraz czas na kawkę i doktora House'a! W następnej notce musze napisać coś o spostrzeżeniach dotyczących Turcji i jej przedstawicieli, a trochę ich jest, no i o filmie dotyczącym honorowych morderstw..

Buziaki dla moich babć kochanych!!!!!!!! :*:*:* 

ps. Więcej zdjęć dla tych co mają dużo czasu i jeszcze się nie zanudzili moją pisaniną;) :